07/08/2024
🟪 Maturzysta opuszcza szkołę z kompetencjami zdawania egzaminu, bo cała edukacja jest podporządkowana uzyskiwaniu konkretnych dyplomów umożliwiających wejście na wyższy poziom. - mówi w rozmowie z Radiem Kraków dr Marcin Kędzierski z Uniwersytetu Ekonomicznego. - W szkole podstawowej chodzi wyłącznie o to, by dobrze zdać egzamin ósmoklasisty, po to by dostać się do lepszego liceum. Tam z kolei chodzi o dobry wynik matury, by dostać się na lepsze studia, które będą nam w przyszłości gwarantowały lepszą pracę. Od niedawna także chodzi o możliwość startu na rynku międzynarodowym, bo coraz więcej absolwentów polskich szkół średnich wyjeżdża na studia za granicę i na polskich uczelniach już ich nie uświadczymy.
🟪 Pytanie, czy uzyskiwanie dyplomów i dobrych ocen na nich jest tożsame z jakością kształcenia. Nie jestem przekonany, że jest nacisk na to, by dzieci się czegoś konkretnie uczyły, tylko właśnie na to, by przygotować je do egzaminów. Odgrywamy pewien teatr, który przestaje mieć znaczenie.
Paradygmat panujący w dzisiejszej edukacji mówi nam, że celem szkoły jest przygotowanie do rynku pracy. A co mówi nam rynek pracy? Dajcie nam studenta, który umie pisać i czytać, a my i tak musimy go wszystkiego nauczyć. Nie ma drugiej tak oderwanej od rzeczywistości instytucji jak akademia.
Myślę, że ze szkołą na niższych poziomach jest podobnie. Jeżeli szkoła i uczelnia ma przygotować tylko w zakresie czytania i pisania, to w zasadzie mogłaby się ograniczyć do nauczania początkowego, dodajmy może jeden czy dwa języki obce. Pytanie więc, po co wydajemy te kilkadziesiąt miliardów rocznie?
🟪 Szkoła była ostatnią instytucją, która budowała nam społeczeństwo. (...) Już tego nie robi. Osoby lepiej sytuowane albo wysyłają dzieci do edukacji niepublicznej (szkół prywatnych, społecznych), albo wysyłają swoje dzieci (zwłaszcza na poziomie edukacji wyższej, ale i średniej) – za granicę. Dziś mamy już dane pokazujące, że w systemie edukacji niepublicznej jest ponad 10% uczniów i ta liczba dość szybko rośnie.
Przekładając to na liczby bezwzględne, to na 5 mln uczniów w Polsce, grubo ponad 500 tysięcy uczy się w szkołach niepublicznych. To o tyle istotne, że chodzi o osoby o najwyższym kapitale kulturowym, a więc uczniów i ich rodziców, którzy mogliby wywierać presję na to, by poprawiać jakość kształcenia w szkołach. Gdy nie ma ich w edukacji publicznej, to ta presja jest znacznie słabsza. Widać, że szkoła publiczna wpada w zapaść i to tempo w ostatnich latach przyspiesza.
🟪 Ta segregacja zaczyna się dziś na poziomie szkoły podstawowej, a przed reformą zaczynała się na poziomie gimnazjalnym. Wśród deklarowanych celów reformy zakładano opóźnienie procesu segregacji uczniów – przeniesienie go z poziomu gimnazjalnego na licealny. A stało się dokładnie odwrotnie.
Kiedyś myślano tak: puszczę dziecko do zwykłej podstawówki, bo potem już będzie gimnazjum i wybierzemy lepszą placówkę. Dziś, kiedy mamy dwa poziomy szkolne, rodzice – i trudno się im dziwić – szukają szkół, które będą od samego początku procesu, czyli od pierwszej klasy, dawały możliwość dobrego przygotowania do egzaminu ósmoklasisty, który otworzy drzwi do lepszego liceum.
🟪 Skutki segregacji widzimy w badaniach PISA. Pandemia w brutalny sposób obnażyła słabości polskiej szkoły. Według danych 20–30% uczniów właściwie wypadło nam z systemu edukacyjnego; nie wiedzieliśmy, co się z nimi dzieje. Byliśmy krajem, który w latach 2012–2022 prezentował jeden z najwyższych spadków wyników.
Ten spadek nie dotyczył dużych miast, ale przede wszystkim polskiej prowincji, uczniów z klas społecznych gorzej sytuowanych.
Dziś możemy powiedzieć wprost: rosnąca nierówność edukacyjna ma bardzo bezpośrednie przełożenie na wyniki uzyskiwane przez polskich uczniów, zwłaszcza z grup defaworyzowanych. To jest problem z perspektywy czysto etycznej, bo jednak edukacja z założenia powinna wyrównywać szanse. Ale to będzie także problem z perspektywy czysto gospodarczej. Jeżeli popatrzymy na dane demograficzne i w najbliższych kilkunastu latach będziemy mierzyli się z problemem niedoboru pracowników, a nie chodzi o ich ilość, ale i – przepraszam za to określenie – jakość, to nie możemy pozwolić sobie, by 20–30% uczniów wypadało nam z systemu edukacji.
🟪 Czy chcemy wydawać tyle pieniędzy (100 mld zł rocznie- red.) na system, który nam reprodukuje pewne podziały społeczne, nie spełnia pokładanych w nim nadziei, nie realizuje tych funkcji czy celów, które sobie postawiliśmy? Z drugiej strony, gdybyśmy spytali, czego chcemy od systemu edukacji, to nie spodziewałbym się jakiejś spójnej odpowiedzi.
🟪 Funkcjonujemy w pewnym inercyjnym systemie. System edukacji dryfuje. Przyjmujemy, że jego celem jest przygotowanie do rynku pracy i pielęgnowanie dziedzictwa narodowego. Niespecjalnie jest pomysł, jak to realizować. I pojawiają się takie pomysły jak wychowanie patriotyczne PSL-u. To miotanie się od prawej do lewej ściany. Nawet w czasach P*S i Przemysława Czarnka, kiedy wydawało się, że był taki spójny pomysł na edukację, to w co roku publikowanych dokumentach o nazwie „Kierunki polityki oświatowej państwa” – nie było widać jakiejś spójnej wizji. To też było miotanie się od ściany do ściany.
🟪 Pomysł z zadaniami domowymi to pewien zastępnik realnego problemu: pytania o sam proces kształcenia, o program kształcenia, jak podchodzimy do edukacji, czego mamy uczyć. Umówmy się, cały dzisiejszy system bazuje na ocenach. Gdy zapytamy dzieci, po co chodzą do szkoły, to odpowiedzą, że po to, by zdobywać oceny. System kartkówek niczego nie weryfikuje, pozwala jedynie nauczycielowi mieć z czego wystawić ocenę. Inna sprawa, że uczeń w ogóle nie musi mieć ocen cząstkowych do wystawienia ostatecznej oceny. To nie wynika z ustawy, ale tak się przyjęło.
W tym wszystkim chodzi o ocenianie i klasyfikowanie, a nie o to, by zdobywać wiedzę, umiejętności, kompetencje w zakresie postaw społecznych – co jest szalenie ważne. Szkoła tutaj całkowicie zdezerterowała. My, nauczyciele, czy to na poziomie akademickim, podstawowym czy średnim, niespecjalnie wiemy, jakich postaw mamy naszych uczniów uczyć.
🟪 Edukacja domowa czy szkoła w chmurze odpowiada na pewne problemy indywidualizacji kształcenia. Uczniowie mają coraz więcej specyficznych potrzeb, jeśli chodzi o podejście do kształcenia, których nie sposób zaspokoić w dużej 25–30-osobowej grupie. Uczniowie, ale i rodzice mają przekonanie, że szkoła jest marnowaniem czasu, i że dzieci mogłyby ten czas lepiej wykorzystać w innych formach kształcenia. (...) Nie jest tak, że edukacja domowa i „szkoły w chmurze” rozwiążą nam wszystkie problemy. To też ważny sygnał od rodziców, którzy niejako krzyczą o jakąś alternatywę, bo to co otrzymujemy w szkole publicznej, już nie spełnia naszych oczekiwań, aspiracji, potrzeb.