
Wspomina Roman Gumiński, właściciel majątku Zalesie koło Rzeszowa:
„Od samego początku okupacji władze niemieckie zaczęły stosować różne szykany w stosunku do ludności żydowskiej. Ta gromadziła się głównie w miastach, stanowiąc ogromną część mieszkańców Rzeszowa i przeważającą większość wśród mieszkańców Tyczyna. Jedna żydowska rodzina mieszkała także w sąsiadującej z Zalesiem wsi Matysówce. Była ona nietypowa, gdyż prowadziła drobne gospodarstwo rolne, co wśród Żydów zdarzało się rzadko.
Do początków 1941 r. Żydzi, choć zmuszani do świadczenia różnych opłat, ograniczani w swobodzie poruszania się i często molestowani indywidualnie, mogli prowadzić jako tako normalne życie. W tym okresie miałem jeszcze stosunkowo swobodne kontakty z naszym przedwojennym adwokatem dr Kochane, z handlarzem bydła Kuflikiem mieszkającym w Tyczynie oraz sprzedawcą koni Wagnerem i dawnym pachciarzem Leiserem Löwem, mieszkającymi w Rzeszowie. Stopniowo jednak Niemcy wprowadzali coraz bardziej drastyczne zarządzenia, uniemożliwiające te kontakty.
Gdzieś na wiosnę wydano nakaz przymusowej pracy dla Żydów i Żydówek, a równocześnie zaczęły się rozchodzić pogłoski, iż będą wprowadzone restrykcje odnośnie miejsca, gdzie będą oni mogli mieszkać. Przyszli wtedy do mnie członkowie rodziny mieszkającej na Matysówce z dwoma prośbami, mianowicie abym uzyskał od Niemców ich przydział do pracy u mnie, oraz abym przyjął na przechowanie należące do nich krowy.
Sprawę przydziału Żydów z Matysówki do prac rolnych w Zalesiu moja Matka załatwiła z p. Rosembergiem w Urzędzie Pracy bez trudności. Z krowami miałem nieco emocji, bo gdyby ich przyjęcie przeze mnie na przechowanie zostało doniesione Niemcom spowodowałoby to poważne i groźne nieprzyjemności. Tym niemniej krowy zostały ukradkiem doprowadzone do mojej obory i szczęśliwie przetrwały tam do końca niemieckiej okupacji.
Rodzina żydowska pracowała w Zalesiu przez kilka miesięcy, uzyskując przez to możność poruszania się i kontaktów z ludnością polską, no i mając zapewniony zarobek. Niestety w jesieni zmuszono ją, aby przeniosła się do Rzeszowa, a wkrótce potem odwołano jej przydział do pracy u mnie. Tym razem interwencja mojej Matki w Urzędzie Pracy była bezskuteczna. Pan Rosemberg oświadczył, że chwilowo dysponowanie robotnikami żydowskimi przekracza jego kompetencje. Dodał jednak, iż być może na wiosnę będzie miał w tym zakresie nowe możliwości.
Okazało się, że ówczesne ograniczenia wolności Żydów były związane z organizowaniem getta. Jego otwarcie ogłoszono formalnie w grudniu i wszyscy Żydzi z Rzeszowa i okolicy musieli w nim zamieszkać, przy czym przekraczanie przez nich granic getta pociągało automatycznie karę śmierci. Jednak na wiosnę p. Rosemberg zawiadomił mnie, że uzyskał możliwość tworzenia żydowskich grup roboczych i przydzielania ich do pracy w wybranych przez siebie miejscach. Decydował przy tym o ilości ludzi w danej grupie, ale nie miał wpływu na ich wybór. Nie mogłem przeto prosić o przydzielenie mi dawnych mieszkańców Matysówki, ale wiedząc, że dla każdego mieszkańca getta wyjście poza jego granice jest błogosławieństwem, zgłosiłem zapotrzebowanie na kilkunastu pracowników. Wkrótce przydzielono mi grupę młodych dziewcząt. Teraz każdego dnia jeden z fornali jechał wcześnie rano do granicy getta. Tam przedstawiał odpowiedni dokument wydany przez Urząd Pracy, a strażnik niemiecki przekazywał mu czekające już dziewczęta. Były to oczywiście mieszczanki, nie mające pojęcia o pracy na roli, ale przecież nie o to chodziło. Wyznaczyłem mojego dozorcę łąk Kazika Kłosowskiego, jako ich nadzorcę i dzień w dzień cała grupa spędzała szereg godzin wykonując jakąś namiastkę pracy. Wiem, że swój pobyt poza gettem wyzyskiwały dla robienia jakichś drobnych handelków z ludnością polską. Ja ze swej strony płaciłem im dniówkę, co było przez Niemców dozwolone, oraz zaopatrywałem je w różne produkty, głównie zboże i mąkę, co było formalnie nielegalne. Biedne dziewczęta ceniły sobie bardzo możność spędzania dni poza gettem i wielokrotnie mi dziękowały za zapewnienie im tej możliwości. Wieczorem fornal odwoził je z powrotem do Rzeszowa, gdzie były odbierane przez strażnika, przeliczane i czasem rewidowane. Na szczęście nigdy nie znaleziono pakunków i węzełków, w których przywoziły otrzymane produkty i zboże.
Podobnie jak w Zalesiu, grupę Żydów zatrudniano także w Staromieściu u Jędrzejowiczów i Słocinie u Chłapowskich. Inne dwory położone były dalej od Rzeszowa i Niemcy nie zgadzali się, aby robotnicy żydowscy byli przez nie zatrudniani. Ten stan rzeczy trwał mniej więcej do końca czerwca, kiedy getto zostało hermetycznie zamknięte. W lipcu większa część Żydów została wywieziona w nieznane, jak później się okazało, na zagładę do Bełżca. Z tymi, co jeszcze pozostali kontaktu już nie można było nawiązać.”
Fragment oraz zdjęcie pochodzą z książki Romana Gumińskiego „W nurcie wydarzeń”, Wydawnictwo DiG, Warszawa 2005.